Tydzień minął, zanim się obejrzałam. Nadszedł czas, aby opuścić moje ukochane miejsce na rzecz miasta, w którym prawdziwe życie dzieję się dopiero nocą. Z samego rana we wtorek odwiedzili mnie Sue i David. Chciałam, aby odwieźli mnie na lotnisko. Najlepszą rzeczą jaką mogłam wtedy dostać były ostatnie chwilę z nimi. Wiedziałam, że nie będę widzieć ich twarzy na żywo przez długi czas, więc musiałam wykorzystać ich do tego, by byli ze mną w chwilę, gdy będę wchodzić na pokład samolotu.
Wsiadając do samochodu i spoglądając na dom, do którego zaczęli znosić swoje graty nowi mieszkańcy, uroniłam kilka łez, lecz szybko się ogarnęłam. W czasie drogi na lotnisko całe auto zanosiło się od śmiechu. Wszyscy sypali albo to żartami, albo po prostu powiedzieli coś, co zabrzmiało w dziwnym sensie. Nagle ni z owego powiedziałam: - Tato, zawracaj. Nie chcę się stąd wyprowadzać - i odwróciłam głowę w stronę okna. - Co Ty wygadujesz? Już jest za późno, nie mogę nic zmienić. - No ale tato... - Nie ma żadnego ale. W końcu ostatnio byłaś zadowolona z tego gdzie będziemy mieszkać, a poza tym właśnie dojechaliśmy na lotnisko - odpowiedział nawet nie spoglądając na mnie. - Mike, pomóż siostrze wyciągnąć walizkę z bagażnika - dodał stanowczo. Wyskoczyłam z samochodu i usiadłam na ziemi. Nie chciałam opuszczać tego miejsca, lecz już wszystko było ustalone. 50 piętro w tym samym wieżowcu co Soulja Boy. Tak, zdecydowanie poprawiało mi to humor. Wstałam, chwyciłam za walizkę, wzięłam Sue pod rękę i ruszyłyśmy w stronę kasy biletowej.
Do odlotu została jeszcze jakaś godzina. Siedziałam z przyjaciółmi i wspominaliśmy stare czasy, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś przeżyjemy tak wspaniałe chwilę, jednocześnie mieszkając tak daleko od siebie. Nie zorientowałam się, kiedy czas tak szybko zleciał. Nagle z głośników rozległ się głos kobiety "Samolot do Los Angeles startuje za 20 minut. Wszystkich pasażerów prosimy o udanie się na pokład". I w tym momencie wybuchłam płaczem. Przytuliłam najpierw Sue, a potem Davida. Ojciec nie pozwolił mi się nacieszyć przyjaciółmi. Chwycił mnie za rękę i powiedział: - Musimy już iść, kochanie. - Ruszyłam z bratem i tatą w stronę samolotu. Po chwili byliśmy już na pokładzie, a ja doszłam do siebie. W tym samym momencie obiecałam sobie, że w LA zacznę inne życie. Będę korzystać z niego na całego, a przede wszystkim moim celem było rozkochanie w sobie jakiegoś pięknego chłopaka. Miałam przeczucie, które mnie nie pomyliło, jednak nie wiedziałam, że będzie to taki chłopak, o którym zawsze marzyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz